Romans cioci Luizy. Architektura. 9 Lipca (7)
Obrazek: Architektura współczesna, korytarz
Romans cioci Luizy. Architektura → 9 Lipca (7)
∼ 7 ∼Architektura i mój ukochany tatuśTa rozmowa wytrąciła mnie nieco z równowagi. Zdałem sobie sprawę z tego, jaki zawód zgotowałem mojemu ojcu, który przecież był od zawsze moim ukochanym tatusiem. Jeszcze teraz cała nasza trójka czasami zwracała się do niego „tatuś” (zamiast poprawnego „tatusiu”). Przez długi okres przedszkolny twierdziłem, że to on mnie urodził, a nie mama. Z czego śmiała się cała rodzina. W ciągu jednego wieczora postanowiłem zdawać na architekturę, lecz nikogo o tym nie informowałem. Żałowałem, że wcześniej na to nie wpadłem. Było mi przykro, że nikt z naszej trójki, nie podtrzyma tradycji rodzinnych od wielu pokoleń. Było mi żal ojca, tak wiele dla nas zrobił. Poza tym, imponująco rozbudował firmę rodzinną, z myślą o którymś z nas, jako swoim następcy, a tu nic z tego. Syn starszego brata ojca – wujka Macieja – studiuje prawo. Od zawsze chciał pójść w ślady swojego ojca i, jak wujek, zostać prokuratorem. Jego starsza siostra studiowała za granicą na różnych uniwersytetach i chyba na stałe osiadła na uniwersytecie w Rzymie. Czyli była nas piątka, ale nikt z nas nie wybrał architektury czy przybliżonej branży… Była już wiosna, gdy podjąłem decyzję o architekturze i dość późno na solidne przygotowanie się do egzaminów. Bałem się nawet nie tego, że nie zdam, ale że narobię ojcu wstydu, bo z pewnością skojarzą nazwisko. W każdym razie musiałem skorzystać z pomocy przyjaciela ojca, Witolda Dei, i jednego z dyrektorów w naszej firmie. Wujka Witka (jak go nazywaliśmy) ojciec ściągnął z wydziału architektury. Znali się ze studiów, poprzez doktorat, a potem wspólnie pracowali jako adiunkci. Deja został na uczelni, zrobił tam habilitację, ale w zasadzie nie prowadził prywatnej praktyki, więc jego finanse nie wyglądały najlepiej. Przyjął zatem propozycję ojca. Kiedyś zjawiłem się u niego w biurze:– Wujku Witku, mam do ciebie wyjątkową prośbę. I od razu proszę o absolutną dyskrecję. – A pomyślałeś o ojcu? Przecież jemu będzie bardzo przykro, że nie prosisz jego o pomoc. Chętnych było dość dużo, ale udało mi się uzyskać wystarczającą liczbę punktów. I tak oto znalazłem się na pierwszym roku. Przyznaję, że początkowo program studiów przeraził mnie, wydawał się być trudniejszy, niż przypuszczałem. Na szczęście byłem dość osłuchany i zapoznany z problemami z tego zakresu, bo wiele się w domu na ten temat dyskutowało. Często też odwiedzałem ojca w jego pracy (w domu miał też swoją pracownię), bywałem nawet z nim na kilku konferencjach i rozmaitych naradach, posiedzeniach. Ojciec chętnie mnie zabierał, bo wydawało mu się, że przygotowuje mnie do tego zawodu. Teraz to wszystko się przydało i na egzaminach wstępnych i już na zajęciach. Zresztą wyniki pierwszej sesji były słabsze, niż na moich pozostałych dwóch kierunkach i kosztowały mnie o wiele więcej wysiłku. O fakcie studiowania architektury zamierzałem poinformować rodzinę dopiero po pierwszym semestrze. Nie byłem pewien jak sobie poradzę, chciałem więc odczekać z tak arcyciekawą nowiną. W przerwie międzysemestralnej obwieściłem sensację rodzinie, wybierając do tego stosowną chwilę na rodzinnej uroczystości z okazji urodzin Tuni.Wstałem i poprosiłem o ciszę, że coś ważnego chcę powiedzieć. Tu i ówdzie rozległy się głosy: ma narzeczoną!, wywalili go ze studiów!, pewnie chce się żenić!, czyżby dziecko w drodze? – Mamo, tato! Szczególnie ciebie tato, ale też wszystkich tu zebranych, chciałbym o czymś ważnym poinformować. – Tu zawiesiłem głos, a tata wpatrywał się we mnie nieruchomo. Myślałem, że będą jakieś wiwaty, ale nie. Towarzystwo dosłownie zaniemówiło na moment. Wszyscy spoglądali na tatę, a on robił jakieś dziwne miny, kiwał głową i nie wiedział co powiedzieć. Tak go ta informacja „zamurowała”. I naturalnie pierwsza odezwała się mama, a wcześniej tylko Tunia westchnęła cicho: nie do wiary. Mama najpierw mnie zganiła: Wszyscy – rodzina bliższa i dalsza oraz przyjaciele – zaczęli szumieć: Niektórzy zaraz zaczęli radzić, że przecież mogę zrezygnować z któregoś kierunku na przykład. A ojciec wstał, podszedł do mnie powoli i mocno zaczął mnie ściskać, nic nie mówiąc. Znów zrobiło się cicho. Widać było, że był bardzo wzruszony (niektórzy później mówili, że miał łzy w oczach). Potem jeszcze złapał mnie za głowę i ucałował we włosy, lekko nimi targając. Wszyscy zauważyli, jak bardzo jest zadowolony. Wracając na swoje miejsce rzucił, wymachując palcem: – Mama ma rację i pozostali…, za dużo bierzesz na siebie – usiadł dumny – no, jeszcze porozmawiamy o tym.Wkrótce sprawę sam rozwiązałem. Na informatyce wziąłem sobie urlop dziekański, aby swobodnie ukończyć zajęcia z filozofii i napisać pracę magisterską. W dodatku zrobiłem też magisterkę na Sorbonie. Tam miałem indywidualny tok nauczania. Udało się, ponieważ na ostatnich dwóch latach filozofii zajęć nie było dużo, fakultety i seminarium. Więcej czasu musiałem poświęcić na architekturę. Powoli nagromadzenie zajęć zaczęło się rozładowywać, a ja znajdowałem jeszcze czas na wypady z kolegami i na zabawy, i rzecz jasna na dziewczyny. Kończyliśmy zatem studia filozoficzne, koledzy mieli sporo czasu, który chcieli jakoś miło zagospodarować. Inaczej było ze mną, architektura okazała się dość wymagającym kierunkiem, więc musiałem często odmawiać wspólnego imprezowania, co ich dość martwiło. – Maksiu, no nie wygłupiaj się, to są ostatnie nasze wypady! – żartował Jakub. O wiele gorzej przedstawiała się sytuacja z dziewczynami, były jeszcze bardziej narzucające się niż wcześniej. Wszystkie wolne za wszelką cenę chciały złapać jakiegoś chłopaka. Stawało się to prawdziwym problemem. Okoliczności te dodatkowo studziły chęć mojego uczestniczenia we wspólnych spotkaniach. Ale jeden fakt zraził mnie szczególnie.Jedna z koleżanek, tak się do mnie „przypięła”, że musiałem ją obrazić, aby się odczepiła, a ona zareagowała próbą samobójstwa. Na szczęście tylko udawanego (co wydała później jej koleżanka), ale i tak plotka się rozeszła. To wszystko po to, żeby mi zepsuć opinię. Mało kto wierzył, że nigdy jej nie pocałowałem ani nie trzymałem choćby za rękę. To jeszcze bardziej zraziło mnie do narzucających się dziewczyn i intensywnego życia towarzyskiego. Zresztą, wypady z bratem i jego przyjaciółmi w pewnym okresie niemal zupełnie mi wystarczały, tym bardziej, że były one już na znacznie wyższym poziomie. Często były to bardziej kosztowne i dalekie wyjazdy za granicę, w góry itp. Próbowałem zatem włączyć niektórych moich kolegów do kręgu towarzyskiego brata i kuzyna. Tam bywałem znacznie bardziej szczery. |
∼ 7 ∼
Romans cioci Luizy. Mój trzeci domTante (ciocia) Luizka czuła się chyba samotna, chociaż miała koleżanki, no i mnie. Jeździłyśmy też czasami do jej kuzynki, która miała przesympatyczną rodzinę. Ale wiem, że potrzebowała miłości, męskiej miłości. Była bardzo ładna, mężczyźni się nią zachwycali, ale – jak mówiła – wszyscy żonaci, albo z obciążeniami rodzinnymi, albo nieudacznicy. – Ciociu – dopytywałam, gdy byłam nieco starsza – przyznaj się, czy ja nie stoję ci na przeszkodzie? Może znalazłbyś kogoś fajnego, kto chciałby się z tobą ożenić? Pomyślałam, że przecież mogłaby urodzić wówczas swoją własną córkę, ale już tego nie dodałam, bo zawsze zapewniała mnie: – Jesteś moją najprawdziwszą córeczką, choć nieurodzoną.Romans cioci LuizyZauważyłam, że dyrektor naszej szkoły wyjątkowo lubił ciocię i często rozmawiali. Z czasem zaczęli się spotykać. Najpierw myślałam, że rozmawiają o pracy, o szkole, ale później okazało się, że jest między nimi coś więcej, albo coś innego. Zdarzało się, że dyrektor przychodził do cioci; lubiłam, gdy nas odwiedzał, ale ja już zazwyczaj spałam. Pewnego razu przebudziłam się i gdy usłyszałam przytłumione szepty, wyszłam z sypialni i zauważyłam, że się całują. Zawstydziłam się ogromnie i natychmiast się wycofałam, a tę wiedzę głęboko ukrywałam. Gdy byłam już w liceum, wszystko się wydało i było z tym ogromne zamieszanie. O romansie cioci i dyrektora mówili wszyscy w szkole i w całej Dąbrowie. Mieszkałam wtedy u państwa Kosmanów w Jawornie, oddalonym o 15 km, gdzie było liceum ogólnokształcące i inne szkoły średnie. Bywałam wtedy rzadko u cioci, a w domu rodzinnym – jeszcze rzadziej. Ciocia Luiza była bardzo nieszczęśliwa i dużo płakała, bo żona kierownika robiła jej przykrości. Nawet ja na tym ucierpiałam. Chciała nawet, aby jej mąż pozbawił ciocię stanowiska nauczycielki w szkole. Rozdmuchała tę sprawę na całą szkołę i na całą wieś. Bardzo to przeżywałam, ponieważ nie mogłam pomóc mojej ukochanej Pani. Byłam za młoda na to, aby mi się zwierzała, toteż więcej wiedziałam z plotek, niż od niej samej. Wtedy słabo rozumiałam tę sytuację. Po tej całej aferze, ciocia się załamała i zaczęła poważnie chorować. Tak zakończył się romans cioci Luizy. Chyba się skończył??? Mój trzeci dom: Jaworno i KosmanowieJuż w podstawówce jeździłam do domu kultury w miasteczku, gdzie pan Zenon Kosman był dyrektorem, a jego żona Emilia – jego zastępcą. Na zajęcia podwoził mnie właśnie dyrektor szkoły, który dwa razy w tygodniu jeździł do technikum, gdzie prowadził lekcje dla zaocznych uczniów. Po zajęciach podjeżdżał po mnie pod dom kultury, znajdujący się dosłownie obok i przywoził do domu nauczyciela. Czasami wstępował do nas, a ciocia częstowała go czymś smacznym. To był okres względnego spokoju. A teraz? Ciocia chorowała coraz bardziej i miała coraz dłuższe przerwy w pracy; była nawet kilka razy w szpitalu w Jawornie. Mogłam ją częściej widywać, ale niestety nie mogłam jej w niczym pomóc. Głęboko przeżywałam jej podwójne nieszczęście, jakie ją dotknęło. Miała jakieś paskudne zapalenie żył w kończynach dolnych; niestety szpital był słaby, kilka razy zmieniali diagnozę. Później, różni lekarze stawiali odmienne diagnozy i to równocześnie. – Kochana ciociu, jak to się dzieje, że obie mamy same nieszczęścia?– Jak to, ma chérie? Ja, to wiadomo, zresztą po części sama jestem sobie winna…, ale ty? Czy coś nie tak u Kosmanów? – A u Kosmanów to… też jest trochę gorzej – wyznałam ze smutkiem.– Ojej! – ciocia się zatroskała – między nimi, czy tobie robią jakieś przykrości? – Co? Nie wiedziałam, że ona tak to interpretuje. I że do niego ma pretensje – ciocia się bardzo zdziwiła. – Tak, myślę, że masz rację, ma fille sage.– Och ciociu, wcale nie jestem mądrą dziewczynką, łapię się na tym, że jeśli dawniej coś wiedziałam, to teraz nie wiem, jestem zagubiona. – Pociesz się, że u mnie jest podobnie. Teraz, kiedy mam dużo wolnego czasu na myślenie, na zastanawianie się, to różne rzeczy wydają mi się inne. – Pamiętasz, jak mówiłam, że gdy dorosnę to wszystko sobie ułożę tak, jak będę chciała. A teraz, mam 16 lat, i nawet boję się dorosnąć. Wydaje mi się, że niczego nie zmienię w mojej rodzinie, niczego u ciebie ciociu nie poprawię i nawet u siebie. – Czy to znaczy, że jeszcze nie wiesz, co studiować?– Na razie nic nie wiem. Czekam, że z nieba – zrobiłam ruch głową do góry – otrzymam jakąś podpowiedź. |
Zob. wszystkie wpisy na blogu 9 Lipca