Czeremchy. Na uczelni. 9 Lipca (3)
Czeremchy. Na uczelni → 9 lipca (3)
∼ 3 ∼ On Na uczelni. 9 LipcaCo ja tu jeszcze robię w taki upalny dzień? Już nawet woda mineralna mi się skończyła. Wszystko pozałatwiałem. Mogę spokojnie wyruszyć na wakacje. Jakoś bez entuzjazmu ta Francja. Tunia, to moja młodsza o trzy lata siostra i jej mąż Natan (Natanael), a mój serdeczny przyjaciel od pieluch – jak go określałem.– Rodzice też się cieszą, że jedziemy razem, chociaż może bardziej mama. Ojciec nie jest zadowolony, gdyż mama trochę na siłę się wprosiła. Jak pan profesor wie, od dawna już rodzice nie jeżdżą razem na wakacje. Mieliśmy tam od kilkudziesięciu lat swoją niedużą posiadłość na Lazurowym Wybrzeżu: hotel z dostępem do plaży, zatem w tamtym rejonie bywaliśmy bardzo często. We Francji mieliśmy jeszcze kilka obiektów, m.in. hotel w Paryżu (pozostałość po pradziadkach ze strony babci z XIX w., wielokrotnie przebudowywany), w Prowansji uroczy pensjonat i inne. Już jako dziecko często bywałem we Francji z rodzicami.Później jeździłem tam wiele razy z różnymi dziewczynami, ale częściej były to wypady do Paryża. Studiowałem też na Sorbonie, tak samo, jak mój tata i dziadek, uzyskując francuski dyplom, dlatego czułem się tam dobrze i swobodnie. Miał do mnie ojcowski stosunek i zawsze był pomocny, we wszystkim. Pakowaliśmy różne swoje rzeczy, jak to przed wakacjami. Szef również upychał swoją wielką teczkę, którą zawsze z sobą nosił.Po chwili zapytał: A potem, do domu. Nie chce mi się pakować na wyjazd, ale Tunia obiecała pomoc. No i niezawodna Benia – moja niania i opiekunka z dzieciństwa, która teraz prowadzi mi dom. Dlaczego właściwie nie pojadę dokądś z Malwiną? Ciekawe jakby rodzice zareagowali, gdybym powiedział, że zabieram z sobą jakąś dziewczynę? Ojciec pewnie by zaakceptował moją decyzję od razu. Pewnie ucieszyłby się, że przestałem szukać mojego „blond warkoczyka” i znormalniałem. A mama pewnie przez dłuższą chwilę nie mogłaby złapać oddechu ze zdziwienia, że to już poważniejszy związek, jeżeli chcę dziewczynę przedstawić rodzinie. No i wszyscy byliby jej bardzo ciekawi: czy przypomina wymyślonego przeze mnie dawno temu „blond warkoczyka”, czy nie. Tyle lat minęło… Zaraz, kiedy to było? Byłem wtedy jeszcze dzieckiem! Potem, po doktoracie, ten metafizyczny sen! |
∼ 3 ∼ Ona Czeremchy. Dziś, 9 lipca.Nie zakochałam się. Chociaż myślałam o tym, czy się kiedyś zakocham? I czy on będzie mnie kochał? Z przykrością myślałam, że wprawdzie jest to możliwe, ale dlaczego tak rzadko zdarza się w życiu? Jedynie w powieści, na filmie, ale i tam różnie bywa; ostatnio nawet częściej pokazują nieszczęśliwe związki, rozwody, tragedie. Czasami myślałam o wspaniałym chłopcu, mężczyźnie, który wcale nie będzie przypominał mojego ojca lub znajomych z dzieciństwa i który z czasem, jak dorastałam, nabierał dodatkowych cudownych cech. Był po prostu ideałem, że prawie zakochałam się w samej idei. Tę ideę nosiłam gdzieś głęboko i nie zdradzałam się z tym. Na pytanie koleżanek: – Zobacz, Kasia już ma trzeciego? A może czwartego chłopaka, a ładna nie jest… – rzuciła Magda. W myślach odtwarzałam sobie te spacery w grupach i rozmowy, gdy chłopcy próbował mnie objąć lub nawet pocałować… A co by było, gdybyśmy byli sami?Powiedziałam jednak co innego: A ja bałam się, że jeśli się z kimś spotkam, to wkrótce będę w ciąży. Właściwie wiedziałam, że musi coś innego się wydarzyć, żeby zajść w ciążę, ale bałam się jednocześnie, że on wymusi na mnie pocałunki i nie wiem co jeszcze??? Zresztą do małżeństwa się nie śpieszyłam, raczej byłam niechętna w ogóle zamążpójściu, gdy widziałam nieudane małżeństwo moich rodziców. Ale jednak… CzeremchyWiosną jako dziewczynka, chodziłam pod czeremchy, smrodynie lub smrodyle, jak u nas mówili, ponieważ intrygował mnie ich zapach. Rosły u nas takie trzy w kupce, kilkadziesiąt metrów od domu. Zastanawiałam się, czy kwiaty czeremchy pachną czy śmierdzą? Nie mogłam się zdecydować, ale czułam, że jestem w jakiś sposób uwiedziona tym zapachem. I właśnie w tym miejscu zaczęłam myśleć o chłopakach… – Odwiedziłaś już smrodynie? – zabawnie dopytywała mama – bo wiesz, jak im nie zaśpiewasz, to nie zakwitną. Gdy byłam bardzo małą dziewczynką, to zwierzyłam się mamie, potem cioci, że jeśli zaśpiewam im o czeremchach, to one natychmiast zakwitają. Znałam takie dwie piosenki, w których było coś o miłości, o spotkaniach, o ślubie nawet… Tam poczułam pierwszą tęsknotę za chłopcem, ale takim trochę starszym, żeby nie był tak głupi jak moi koledzy. I wtedy wydawało mi się, że już wszystko wiem o miłości i wszystko rozumiem. To było pod koniec szkoły podstawowej (z tym, że o dwa lata wcześniej zaczęłam naukę). Najpierw obwieściłam to cioci: Okazało się później, że niewiele wiem o relacjach damsko-męskich.Uzupełniałam tę wiedzę, uzyskaną w największym stopniu od cioci i trochę od mamy, wiedzą teoretyczną z książek, a o praktyce wciąż nic nie wiedziałam. Weszłam w taki okres, kiedy bardziej zaczęły mnie interesować filmy o miłości i rozmowy dojrzałych kobiet o mężczyznach. Czekałam na tego jedynego, którego obdarzę najpiękniejszą i najgorętszą miłością, a on będzie na to zasługiwał. Czułam, że to kiedyś musi się zdarzyć, wystarczy dorosnąć. I będzie to miłość prawdziwa i wielka, jakiej nie widziałam w moim otoczeniu i o jakiej świat nie słyszał. |
Zob. poprzednie wpisy: 9 Lipca. On i Ona. Czyli dwa światy (1)
oraz W starym i nowym miejscu. 9 Lipca (2)