Moje studia
Blog: 9 Lipca

Moje studia, moje wybory. Paryżanka. 9 Lipca (6)

Moje studia, moje wybory. Paryżanka → 9 Lipca (6)

  6

On:
Moje studia, moje wybory

Przyczyny decyzji o podjęciu tego kierunku (już jako trzeciego) były dość dziwne. Wiedziałem o cichych marzeniach ojca, który nie raz mówił:
– Bardzo bym się cieszył, gdybyście nawet wszyscy troje – moje dzieci – wybrali studia związane z architekturą.
Ale nie było dla nikogo tajemnicą, że najbardziej liczył na mnie, „swojego klona” – moje podobieństwo do taty było niezwykłe, stąd takie określenie.

Mój starszy brat – Marcel

Marcel zapowiadał się dobrze. Po medycynie zaczął specjalizację chirurgiczną, był zatrudniony w najlepszej klinice i u słynnego profesora Króla zamierzał robić doktorat. Poza tym miał ambicje zbudowania swojej własnej (lub we współwłasności) mini kliniki z aspiracjami naukowymi, wyposażonej w najnowszą aparaturę medyczną. Na początku chciał postawić na profil diagnostyczny. Ojciec (i rodzina Wagnerów) obiecał sponsorować te wydatki, przy wsparciu kapitału Krasowskich, czyli rodziny mojej matki.

Na losy zawodowe Marcela duży wpływ wywarła rodzina mojej matki, w której było sporo lekarzy. A ja już w ostatniej klasie licealnej podjąłem decyzję o filozofii.

Moja siostra – Martunia

Została jeszcze moja o trzy lata młodsza siostra. Jednak ona również wybrała inny kierunek, o czym poinformowała jeszcze na długo przed maturą. Nikt nie był zaskoczony, że nie wybiera architektury, gdyż nie przepadała za przedmiotami ścisłymi. Dobrze się uczyła, ale celowała raczej w przedmiotach humanistycznych. Mówiła, że jakieś konstrukcje i mechanika budowli, to nie dla niej.

Moje studia. Paryżanka

Będąc w liceum, Tunia niemal co miesiąc wymyślała swój przyszły zawód.
– Już wiem, co będę studiować. Historię sztuki – mówiła z przekonaniem. Przez kilka miesięcy trwała w tym przekonaniu.
– Ciekawy kierunek – zauważył ojciec, a mama entuzjastycznie dodała:
– Świetnie! Nie będziemy potrzebowali przewodnika po zabytkach.
– No chwileczkę! Chyba nie myślisz poważnie, że będę z wami, czy z tobą jeździła na wakacje! – natychmiast zareagowała Tunia.
– Przecież zanim będziesz miała swoją rodzinę, to chyba będziemy jeździć razem – i z przekąsem dodała – przynajmniej ty dotrzymasz mi towarzystwa – tu z wyrzutem mama obrzuciła wzrokiem ojca.
– Raczej nie licz na to. Już teraz chciałabym pojechać gdzieś, tylko z koleżankami. Tak jak Kasia i Weronika.
– Nie upieraj się Tunieczko – wtrącił się ojciec – wiesz, że musisz mieć ochronę i tak dalej… I nie chodzi tu o chłopców, tylko o bezpieczeństwo.

Tunia dobrze to rozumiała, więc ze smutkiem pokiwała głową.

Potem wymyśliła turystykę, bo bardzo lubi podróżować – jak mówiła. Później rozważała jeszcze coś innego. W końcu oświadczyła, że chce zostać projektantką mody. Ojciec rozumiał jej zainteresowania sztuką i modą, ale delikatnie namawiał ją, aby wybrała coś bardziej konkretnego. Jednak ani przez chwilę nie odciągał jej od tej decyzji. Mamie było wszystko jedno, zależało jej jedynie, aby córka zdobyła jakieś wykształcenie.

Rodzinny holding 

Kiedyś mimowolnie usłyszałem strzęp rozmowy taty z wujem (właściwie stryjem) Markiem. Tata pesymistycznie zauważył:
– Nie ma po co rozpoczynać kolejnych ambitnych inwestycji, gdy nie wiadomo w czyje to pójdzie ręce.

Moje studia

Chodziło o holding rodzinny, którym ojciec zarządzał i miał w przedsiębiorstwach zależnych największe udziały. W sporej części – wyłączną własność. W skład wchodziło biuro architektoniczne i projektowe, pracownia wzornictwa przemysłowego, kilka wyspecjalizowanych przedsiębiorstw budowlanych oraz zarząd jednostek zewnętrznych, do których należały hotele i budynki, działki itp. Był to majątek Wagnerów od pokoleń.

Cała moja rodzina ze strony Wagnerów (nie tylko trójka braci) miała w holdingu swoje udziały. Niezależnie od ich profesji. Prezesem całości był mój ojciec, fachowiec w branży.

Zrobiło na mnie wrażenie to, że tata nie zmuszał mnie ani nawet nie namawiał, żebym został architektem. Napomykał jedynie kilkakrotnie o tym. Pytał i nawet się trochę dziwił, że przestałem interesować się architekturą. Teraz zauważyłem, że mniej entuzjastycznie rzuca się na nowe projekty.

Kiedyś zagadnąłem go wprost o powód, a on bez ogródek odparł:
– Szkoda mi mojej pracy, zabiegania, jeżdżenia tu i tam… i po co ja to tak wszystko rozwijałem… Tak, tak, wiem, uległem ojcu, który potrzebował wypoczynku. Może trzeba było zostać na uczelni, pieniądze trzymać u Marka i tyle – zrezygnowany pokiwał głową.
– Ale nie ukrywam, liczyłem głównie na ciebie – przyznał szczerze. – Ty najbardziej interesowałeś się moją pracą, biurem, tyle razy jeździłeś ze mną na konferencje, spotkania… Gdy wybrałeś filozofię, myślałem, że to jeszcze zmienisz potem, a ty wziąłeś drugi kierunek informatykę. Tak, wiem, to wszystko ciekawe… – nieco strapiony spacerował po pokoju z rękami w kieszeniach i ciągnął dalej – Tunia jest dziewczynką i jej zainteresowania szmatkami, makijażem, sztuką…, no wiesz, już dawno przesądziły o jej wyborze. A Marcel…, nieważne jak bardzo Krasowscy wpłynęli na jego wybór, robi to, co lubi, czym interesował się od dziecka. Pamiętasz?, jak wszystkich leczył? Jak aplikował niby jakieś lekarstwa?
–Tak, ale gdy powiedziałem o filozofii, nic nie mówiłeś, nie odwodziłeś mnie od tego zamiaru, nawet więcej, przekonywałeś mamę…
– A co miałem mówić? Zatkało mnie. Tak, tak, nie wiedziałem, jak mam się zachować. Radziłem się wujków… byłeś wtedy nieco popędliwy… Uzgodniliśmy, że będziesz robił to, na co masz ochotę, nawet, jeśli to nie jest architektura – tu lekko się uśmiechnął.
– Przypominam sobie, jak Marek wtrącił o swojej nadziei, że może pójdziesz na finanse a później pod jego skrzydła, do banku. Co więcej, chciał cię do tego przekonywać. Ale filozofia? To był szok dla nas wszystkich, nie tylko dla matki. Myśleliśmy, że zmienisz zdanie, ale wytrwałeś przy tej decyzji. No trudno.

6

Ona:
“Paryżanka”

Kiedyś zapytałam ciocię:
– Dlaczego nazwisko Bonnet jest jakieś dziwne, inaczej się czyta?
– Bo to jest francuskie nazwisko, a znaczy czapka lub czepek – wyjaśniła ciocia. Zdziwiłam się:
– To bardzo śmiesznie! – i po chwili – czepek to tutaj nie pasuje a czapka tak, ale czy może być czapeczka? – teraz ciocia się śmiała:
– Może, jasne, że może. Wiesz, czasami nazwiska coś znaczą, a czasami nie. Twoje nazwisko chyba nic nie znaczy, ale może od czegoś pochodzi?

Moje studia. Paryżanka
Paryż, Montmartre

– Ciociu, ale słyszałam, że ciebie nazywają „Paryżanka”. Czy wiesz o tym?
– Wiem, ma petite fille – z uśmiechem odparła – i wcale mnie to nie dziwi, ani nie obraża. Widzisz…, mieszkałam w Paryżu, tam pokończyłam różne szkoły, a nawet się w Paryżu urodziłam. Mój ojciec był Francuzem, a matka – Polką. Mama znalazła się we Francji i poznała mojego tatę i wiesz, pobrali się.
– To chyba pięknie! – zawyrokowałam.
– Owszem, bardzo się kochali. Po studiach wyszłam za mąż, ale mój mąż już nie kochał mnie tak – szukała słowa – prawdziwie i głęboko i… musieliśmy się rozstać.
– Ojej, ale to bardzo smutne życie –  podsumowałam wywód cioci. – Mój tata, też się rozstał z jedną panią i ożenił się z mamą. Ta pani go zostawiła. Ale nie wiem dlaczego, bo mama nic nie chce mi powiedzieć. Podsłuchałam kiedyś taką rozmowę, gdy rodzice się kłócili.
– Widzisz maleńka, to są trudne sprawy… Gdy będziesz starsza, to na pewno mama ci powie.

Moje nowe gniazdko

U cioci było mi bardzo dobrze. Miała nieduże, ale ładnie utrzymane mieszkanie z małym balkonem, na drugim piętrze. Nawet telefon był na korytarzu – dla wszystkich mieszkań na tym piętrze. Dom nauczyciela był nowy, co bardzo mi się podobało, bo był inny niż mój dom rodzinny.

Sypialnia była bardzo mała, stało tam tylko olbrzymie łóżko czy tapczan? oraz kilka szaf przytulonych do jednej ze ścian. A zamiast drugiej ściany, stały szafy, które frontem zwrócone były do pokoju. A tu, w sypialni, były oklejone piękną fototapetą. To był las z dróżką pośrodku. W rzeczywistości bałam się lasu, ale gdy patrzyłam na ten widok, to wyobrażałam sobie, że idę tą drużką w głąb lasu.

Moje stu

Spałam razem z ciocią, ale pościel miałam osobną. Przy łóżku miałam małą szafeczkę, a obok było zaraz okno. Z czasem ciocia przykleiła na suficie gwiazdy i księżyc, które w nocy świeciły bardzo nikłym światełkiem.

Kupiła mi też małe biureczko i krzesło, które stolarz musiał przerobić, to znaczy poskracał nogi. Stało obok biurka cioci, pod oknem, dlatego mogłam wciąż patrzeć na niebo i chmurki.

Pokój był dość duży z zaokrągloną kanapą i niskim stolikiem oraz czarnym dość starym pianinem, które upiększało pokój. Na przeciwległej stronie stał spory stół, przy którym jadłyśmy, a obok było wejście do maleńkiej kuchni. Do łazienki wchodziło się z korytarza.

Moje studia. Pary

W sypialni, przez okno widać było ulicę z drzewami po jednej stronie i chodnikiem po drugiej – to droga w kierunku mojego domu. Często tam patrzyłam i zaraz zaczynałam tęsknić za rodziną. Myślałam, że mnie jest tu dobrze, a oni są biedni, może chorzy, może mama płacze… Czułam się źle, że nie jestem z nimi w takich chwilach. Ciocia nie pozwalała mi tam patrzeć. Mówiła:
– Ika, nie stój tam i nie wypatruj. Wpędzasz się w okropny nastrój. A przecież jeśli chcesz, to cię zawiozę po szkole i zobaczysz, że jak zwykle, wszystko jest w porządku.

Gdy wracam pamięcią do mojego dzieciństwa, to zaraz na myśl przychodzi mi to mieszkanie i radosne wspomnienia. Przeciwnie, niż mój rodzinny dom – ten przywołuje smutek i przygnębienie.

Ciocia Luiza

Początkowo ciocia zawoziła mnie rowerem na weekendy do rodziców, ale z czasem, zwłaszcza zimą przebywałam u niej długie tygodnie. Jedynie latem pomieszkiwałam trochę w rodzinnym domu; czasami, to nas odwiedzała mama z rodzeństwem, a nawet tata niekiedy zaglądał. To dziwne, bo tęskniłam za rodziną, ale gdy się tam znalazłam i zobaczyłam, że żyją i są zdrowi, to już chciałam wracać.

Ciocia Luiza (faktycznie Louise) była nauczycielką w naszej szkole, lecz nie języka francuskiego, tylko nauczania początkowego. Poza zajęciami w szkole, uczyła mnie wszystkiego, od języka francuskiego po śpiew i pianino. Ale też dobrych manier.

Czułam się bardzo dobrze u cioci, która powtarzała:
– Wiesz, od samego początku cię polubiłam, i od razu wiedziałam, że będę cię kochała, jak własną córeczkę.
– Mówiłam to już twoim rodzicom, nie wiem, czy słyszałaś? Miałam w Paryżu córeczkę, która zachorowała i poszła do nieba w wieku 1,5 roku.
– To jest…, najbardziej smutne na świecie. U nas też…, taki mały brat, poszedł do nieba – wydusiłam z trudem.
– Tak, twój tata o tym wspominał. – Ciocia przytuliła moją głowę, i po chwili dodała – Dlatego może, tak drżę o twoje zdrowie, jesteś wciąż taka szczuplutka i taka krucha, ma chérie.
– Ale przecież już jestem zdrowa? – pytająco patrzyłam na ciocię.

Pamiętam, że gdy pani Bonnet mnie zabrała z domu, to chodziła ze mną na różne badania do przychodni, nawet pobierali mi krew. Musiałam długo zażywać różne leki i witaminy. Okazało się, że mam sporą anemię.

Ciocia bardzo mnie kochała i poświęcała się dla mnie, a ja byłam do niej ogromnie przywiązana i kochałam ją jak mamę.

Zob. poprzednie wpisy (1,2,3,4,5) – Blog: 9 Lipca. On i Ona, czyli dwa światy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *