
Wyprowadzka. Pierwsze studia. 9 Lipca (10)
Wyprowadzka. Pierwsze studia. 9 Lipca (10)
WyprowadzkaStosunek matki do mnieOjciec musiał wiele zrobić dla regulowania moich stosunków z matką, aby były one znośne dla mnie i poprawne z jej punktu widzenia. Wszyscy wokół zgodnie twierdzili, również mój ojciec: – Matka ma do ciebie wyjątkową słabość i dlatego zbyt mocno interesuje się twoimi sprawami, także twoimi kontaktami z dziewczynami. Nie jest szczęśliwa w związku ze mną i dlatego swoje uczucia przerzuciła na ciebie. – Ale ty też nie jesteś szczęśliwy w małżeństwie, wszyscy to widzą. A jednak nie krępujesz za bardzo Tuni w jej kontaktach towarzyskich. Byłem do taty tak podobny, że mówiła, iż niczym się nie różnię od niego z tamtego okresu. Moim do niej przywiązaniem i adoracją chciała sobie rekompensować brak uczucia ze strony ojca. Było to aż nazbyt widoczne, więc komentowane to było na różne sposoby. W dzieciństwie, gdy trzeba było załatwić jakieś trudne sprawy, moje rodzeństwo i kuzynostwo zawsze wysyłało do ojca mnie, bo wiedzieli, że jest największa gwarancja jego zgody. Jak mówili, umiałem go omotać, zagadać, ale też, trzeba przyznać, że moje argumenty – od zarania podobno filozoficzne – trafiały do jego przekonania. Podobnie jak on myślałem, miałem podobny gust, podobnie do niego się zachowywałem, z czego niejednokrotnie śmiała się i dziwiła cała rodzina ojca i matki. Odnosiłem liczne sukcesy w nauce, w sporcie i inne, a to wszystko ojcu sprawiało wielką radość. Wydawało się, że to Marcel – mój starszy brat jest jej ulubieńcem, nieco podobny do niej i do jej rodziny. Szczególnie babcia uwielbiała mojego brata. Mówiła: – Marcelek, mój ukochany wnusiu, będziesz babcię leczył, gdy będę stara? – Tak babciu, od razu ci wszystko wytnę. – Ojej! Ale dlaczego tak strasznie, mówiłam leczyć, a nie wycinać… – śmiała się. –Ale ja będę chilurgem. I będę wszystko wycinał. Mnie tak bardzo babcia nie lubiła, podobnie, jak mojego ojca. Moje wczesne lata dziecięce były dość dziwne.Sam pamiętam niewiele, ale inni, również ojciec, doinformowali mnie. Łączyło się to z dość dramatycznym charakterem ich związku, na czym ja – jako niemowlę i mały bąbel – najwięcej ucierpiałem. Jej miłość i ogólnie stosunek do mnie przechodziły rozmaite metamorfozy. Ale ostatecznie, jak niektórzy twierdzili, była stanowczo zbyt mocno zakochana w swoim drugim synu, tj. we mnie, i po prostu przeszkadzała mi ułożyć dorosłe życie. Najbliższa rodzina wiedziała jeszcze o kilku szczegółach, np., że za bardzo próbuje mnie przywiązać do siebie i kontrolować moje życie intymne. Nie wahała się nawet wchodzić do łazienki podczas mojego mycia, gdy byłem już stanowczo zbyt duży. Rodzeństwo było oburzone takim stosunkiem matki do mnie, a ojciec to chyba nawet podłamany. Jej zainteresowanie moimi sprawami osobistymi nie słabło, mimo upływu lat. Chciała mnie ożenić z kimś z jej poręki, żeby czuwać nad moją emocjonalnością i protestowała mocno wobec jakichś dłuższych związków, nad którymi nie mogłaby mieć kontroli. Bała się, żebym się nie zakochał – nieodpowiednio – jak twierdziła, ale zdaje się, nie dopuszczała myśli, że w ogóle mógłbym się zakochać i uwielbiać jeszcze jakąś kobietę poza nią. Nawet nie przypuszczała, jak trudno jest mi do kogoś się przywiązać, gdy ten ktoś nie ma blond warkocza i zielonych oczu. Ojciec – w obliczu tej dziwnej nadopiekuńczości matki – zgodził się na moją wyprowadzkę. Miałem zamieszkać w tym samym budynku, co Maurycy ze swoją przyszłą żoną. Wyprowadzka staje się faktem– Majek, ale ze względu na twoje studia, wyprowadzkę zrobimy dopiero po ich ukończeniu. Potrzebujesz przecież mojego wsparcia, jak również pracowni. Mógłbyś ostatecznie w biurze, ale … – Nie tatuś, oczywiście, że wytrzymam. I bardzo mi się przydają konsultacje z tobą. Jesteś nieoceniony – podszedłem i uściskałem go. Potrzebowałem pracowni ojca, którą mieliśmy w rezydencji. Zwłaszcza na ostatnim roku, gdy musiałem wykonać mnóstwo rozmaitych rysunków, projektów i złożyć pracę magisterską. Mogłem poprzestać na tytule inżyniera architekta, ale dla taty – myślałem – muszę zrobić tu magistra, a może i doktora? Jak on. Rodzeństwo coś przeczuwało, że tata szykuje dla mnie mieszkanie w nowym komfortowym budynku, realizowanym przez jego biuro, ale na razie trzymaliśmy to w tajemnicy.
Przez kilka dni zachowywała się histerycznie i irracjonalnie, chcąc przeszkodzić w tym zamiarze. Argumentowała, że nawet Marcel z żoną mieszkają w rezydencji, że są zadowoleni, a ja bez żony wyprowadzam się, jakbym uciekał, jakbym nie lubił domu i rodziny. Jednakże w kilka miesięcy po mojej wyprowadzce także Marcel z Beatą wyprowadzili się od nas do luksusowego mieszkania, które urządził dla nich ojciec bratowej – był to prezent ślubny jej rodziców. Ale wszyscy wiedzieli, że Beata w rezydencji czuje się kontrolowana i to był główny powód ich wyprowadzki. Chociaż Beata była namaszczona przez mamę, bo przecież to ona „podsunęła” Marcelowi córkę bogatych przyjaciół jej rodziny. Budynek, w którym miałem zamieszkać, zaprojektował mój ojciec i został zbudowany z pokaźnym kapitałem ojca. Toteż w sześćdziesięciu procentach należał do ojca właśnie, w pozostałej części do moich wujków.Mogłem mieć do dyspozycji prawie całe drugie piętro, ale tyle nie potrzebowałem, z osobnym wejściem i windą. Na razie zagospodarowałem kilka obszernych pomieszczeń dla siebie i kilka pokoi gościnnych. Do pozostałych lokali w budynku były w większości osobne wejścia i windy. Mój biedny tata bolał bardzo długo nad tym, że się wyprowadzam, ale uznaliśmy to wspólnie za konieczne po to, aby uratować moją osobistą wolność i męską autonomię. Zresztą to oddzielne zamieszkanie nie musiało być na zawsze, tym bardziej, że wynikły problemy z prowadzeniem domu. Ale Benia dawała sobie radę. Ojciec przyjął ją do opieki nade mną w kilka miesięcy po moim urodzeniu. Była wtedy bardzo młoda, jeszcze niepełnoletnia. Najpierw pomagała pielęgniarce zatrudnionej do opieki nade mną. Teraz, zamieszkała ze swoim mężem, Ryśkiem na moim piętrze i prowadziła mi, z pomocą innych osób, dom. Tunia też długo nie mogła pogodzić się z moją wyprowadzką.Beczała bez przerwy i boczyła się na mnie, twierdząc, że rodzina się rozpadnie. Brat niedawno się ożenił, więc był dość zajęty, ale uznał, że teraz będzie smutno i nudno i że oddalimy się od siebie. Moje zapewnienia, że będę często wpadał, przebywał w domu itp. nie uspokoiły sytuacji. Ale wiedziałem, że i tak najbardziej przeżywa to ojciec: miał do mnie ogromną słabość, widział we mnie samego siebie sprzed lat; nie mówił tego wprost, ale wiedziałem, że w pewien sposób mam realizować jego samego, lecz z poprawkami tego, co u niego szwankowało. Ojciec uważany był za człowieka sukcesu, który wiódł szczęśliwe życie, a powodzenie w interesach i talent w projektowaniu go nie opuszczają. Jedynie bliscy i wtajemniczeni wiedzieli, że jego życie prywatne, a dokładnie małżeństwo, było kompletnie nieudane. To chyba z tego powodu uważnie monitorował moje intymne kontakty i o wszystkim chciał wiedzieć. Cały czas pracował jednak nad tym, żeby zrównoważyć uczucia do swoich dzieci, żebyśmy wszyscy wyrośli bez kompleksów jako równie mocno kochane.(Szczególnie strategia ta dotyczyła brata, który w dzieciństwie często ze mną rywalizował). To się chyba udało. I rodzeństwo Wagnerów było rzeczywiście zgraną paczką. Gdy któreś z nas miało kłopoty, pozostali rzucali się zaraz, żeby pomóc. |
Pierwsze studiaTrudne życie studentaPo koszmarnych doświadczeniach z „Modernu” postanowiłam zostać prawnikiem, ale udało mi się utrzymać na studiach tylko rok. Nauka nie szła mi tak rewelacyjnie jak na wcześniejszych poziomach edukacji. Byłam wciąż przemęczona, ponieważ dorabiałam sobie, najczęściej pracując fizycznie. A prace miałam najprzeróżniejsze: opieka nad dziećmi, sprzątanie, mycie okien, przebieranie się za Mikołaja itp. Czasami nie dawałam sobie fizycznie rady. Miałam kilka propozycji pracy w show biznesie, ale paradoksalnie musiałam rezygnować z tego, co tak bardzo lubiłam, ze względu na moje wcześniejsze negatywne doświadczenia. Ale też z powodu późnej pory występów oraz wyjazdów. Nie brakowało też innych, niemoralnych propozycji, przed którymi ciągle musiałam uciekać. Przyznano mi wprawdzie stypendium, ale niepełne i otrzymałam je dopiero po interwencji – od grudnia. Musiałam więc zarabiać na utrzymanie, tym bardziej, że nie otrzymałam akademika. Na szczęście zostało mi jeszcze trochę oszczędności z kontraktu w „Modernie”, które jednak niemiłosiernie topniały. Trzymałam je na czarną godzinę i na ewentualne dokładanie do stypendium. Oszczędzałam więc, jak to tylko było możliwe. Źle się odżywiałam, często niedojadałam. Najgorsze, że opuszczałam większość wykładów, co niewątpliwie wpływało na moje zaledwie średnie wyniki w nauce. Pierwsza sesja zdana na trzy i pół. W drugiej, letniej sesji egzaminacyjnej zdarzył się nieprzyjemny wypadek, który zmusił mnie znów do ucieczki i to dosłownej. Paskudny profesorWykładowca po przepytaniu mnie, stwierdził, że muszę przyjść jeszcze raz i to w jakiś dzień po południu. Zdziwiłam się, ponieważ w miarę dobrze odpowiadałam – potwierdziła to też wspólnie ze mną zdająca koleżanka. Nie miałam wątpliwości, o co mu chodzi, gdyż już wcześniej wysyłał jednoznaczne sygnały. Wyglądał na lubieżnika, był stary, ale lubił podobno młode dziewczyny. Bałam się. Opowiedziałam to pewnemu koledze, który adorował mnie niemal od początku roku; wielu kolegom odmówiłam randek, on był wytrwały i na tyle bezpieczny, że umawiałam się z nim czasem. Nawet pocałował mnie kilka razy. Nie podobało mi się, strasznie mnie ślinił. Julian – tak miał na imię, trochę staroświeckie, ale mówiliśmy na niego July – był dość skromny i ułożony, pochodził z małego miasteczka i średnio zamożnej rodziny, toteż w miarę rozumieliśmy się. Brakowało nam tylko pieniędzy na kino czy kawiarnię, więc najczęściej spacerowaliśmy lub przy ładnej pogodzie siedzieliśmy w parku. Ja dodatkowo miałam mało czasu, więc ta znajomość nie miała nawet szans się rozwinąć. Zdenerwował się na wieść o podchodach profesora lubieżnika: – To stary piernik! – nie używał mocniejszych słów. Zaoferował pomoc, że będzie czekał pod drzwiami, gdy ja tam wejdę. Ale uradziliśmy, że mam tam pójść wcześniej, gdy będzie jeszcze dużo ludzi w budynku. Prawo mieściło się w starym zabytkowym budynku, z początku 20. wieku, pokoje i salki były ciemne, wysokie, drzwi grube i ciężkie, a korytarze przepastne. Obserwowaliśmy korytarz i gdy tylko profesor przybył – około 14. (ja miałam być po 15.) – zaraz udałam się na egzamin z duszą na ramieniu. Miałam powiedzieć, że nie mogę przyjść później, bo wyjeżdżam, ponieważ mój ojciec zachorował i leży w szpitalu, a że to już ostatni mój egzamin, więc jak najszybciej chciałabym jechać do rodziny. July upominał mnie: – Gdyby coś, to krzycz...Zastanawiałam się czy usłyszy mnie przez te grube mury i potężne drzwi, tym bardziej, że stanął za zakrętem korytarza. W pokoju było szaro, dzień był ponury, profesor miał nawet zapaloną lampkę na biurku. Gdy zaczęłam tłumaczyć, dlaczego nie mogę przybyć po 15., zauważyłam, że zaczął mrużyć oczy i tak ostro się na mnie patrzył, gdy tymczasem moje oczy robiły się coraz większe ze strachu. Stałam nieruchomo niedaleko biurka, a jego twarz zaczęła się rozjaśniać i nawet błąkał się na niej jakiś lekki uśmiech. Myślałam, że może będzie wszystko w porządku. Zapytał: – Dlaczego ma pani takie wystraszone oczy? – i poprosił, żebym usiadła. Kazał bliżej usiąść i wtedy zaczęłam się więcej bać, ale on takim przyjaznym głosem zachęcał mnie i mówił: – Proszę się nie bać, ja przecież pani nie ugryzę – bawiło go moje skrępowanie. Przesiadłam się bliżej. A on: – Nie z tej strony, tu – i ręką wskazał mi krzesło obok biurka, tak żeby widzieć mnie całą, a nie tylko do połowy. – I proszę podać mi indeks. Zaraz zadał mi jakieś pytanie, siedziałam tak blisko i mówiłam dość głośno, ale miałam wrażenie, że mnie nie słucha. Nie patrzył na mnie, ale w okno, pokazywał, że jest obojętny. Nabrałam trochę pewności i zaczęło lepiej mi iść z odpowiedzią. W pewnym momencie zapytał: – Co taka piękna dziewczyna chce robić po prawie i, jak pani wyobraża siebie jako prawnika? Odpowiedziałam zdecydowanie: – Chcę ścigać przestępców.Roześmiał się, z głową lekko uniesioną, a potem zwrócił twarz w moim kierunku i przyglądał mi się natarczywie. Spuściłam głowę, ale kątem oka śledziłam jego ręce i każdy ruch. Miałam na sobie spodnie, już nie spódniczkę, bluzkę z rękawami trzy czwarte, która pod szyją miała rozpięty tylko jeden guzik. Zapytał: – Nie jest pani duszno? Tak pani ciężko oddycha, może okno otworzyć? Może pani odepnie sobie guziczek? – i skierował rękę powoli w moim kierunku. Podniosłam rękę w geście obrony, a on mocno uchwycił ją i tak zupełnie z bliska patrzył na mnie. I zaraz wstał z krzesła, ja też równocześnie z nim zerwałam się, a on nie puszczał mojej ręki. Wydawało się, że bawi go moje zachowanie. – Proszę mnie puścić! – powiedziałam jak na mnie dość stanowczo. A on: – Jeszcze nie koniec egzaminu, zwykle zadaję trzy pytania, ale możemy już zakończyć, jeśli pani… pozwoli… – i zaczął ciągnąć mnie ku sobie. Wyrywałam się w kierunku drzwi, ale zamiast krzyczeć, powtarzałam jedynie z przerażeniem: – Proszę mnie puścić, proszę mnie puścić! Złapał mnie wtedy za biodra i próbował ściągnąć na dół. Był tam jakiś stolik i jakieś fotele; gdy traciłam już równowagę, chwyciłam się odruchowo jakiejś półki z książkami i w tym momencie półka zerwała się i spadła mu na głowę. Sama nie wiem jak to się stało, ponieważ wcześniej nie widziałam innych mebli, ani stolika ani półki, po prostu złapałam się czegoś, żeby nie upaść, gdy on podcinał mi nogi i ściągał mnie na podłogę. Był tam jakiś dywan(?). Wybiegłam w popłochu, nawet nie zauważyłam, czy coś mu się stało czy nie. July był przy drzwiach.– Uciekajmy! – wołałam – Boże, chyba go zabiłam, chyba mu spuściłam półkę na głowę, Jezu – ratunku…! – Uspokój się! – July próbował zapanować nad sytuacją. Dopiero piętro niżej nieco ochłonęłam i powiedziałam w kilku słowach, co się stało. – Boję się, boję – powtarzałam w kółko. – Trzeba zadzwonić na pogotowie! Na to July: – Nie! nie!, tam musi ktoś zaraz wejść i sprawdzić, czekaj tu – pobiegł jak szalony. July wszedł do jego pokoju, że niby szuka kogoś, kto miał zdawać egzamin, że na przykład mnie i zobaczył gramolącego się z podłogi profesora. – Co się stało?! – zawołał – zaraz poproszę tu kogoś! Nawinęła się jakaś pani z sekretariatu. Pobiegli w stronę pokoju profesora. Podobno się słaniał. Przyjechało pogotowie, widzieliśmy z klatki schodowej wyższego piętra, jak go znoszą na noszach. July podszedł do tej pracownicy zapytać o profesora, powiedziała, że podobno półka spadła mu na głowę, muszą mu zrobić badania w szpitalu. Szliśmy potem z Julianem powoli, nie mówiąc nic do siebie. Zapytał tylko: – Nic ci nie zrobił? – a gdy zaprzeczyłam, dodał – należało mu się! Obiecał pójść następnego dnia na uczelnię i zapytać, czy z nim wszystko w porządku. |
Zob. poprzednie Wpisy w kategorii Blog: 9 Lipca
Zacznij od początku 9 Lipca. ON i ONA. Czyli dwa światy (1)
