Pewnego razu w Prowansji (BJ10)
Obrazek: Prowansja słynie z uprawy lawendy
Pewnego razu w Prowansji. Było to jeszcze przed wielką wyprawą krzyżową pod znakami św. Dominika, która „raj miłujących pań” zamieniła w dymiące stosy miast, zamków, kościołów, popioły ksiąg i trupów, wyklęła poezje i pieśni, a mnisi nauczali struchlały lud: „Odtąd jedyną miłością mężczyzny powinna być Dziewica Maria, a jedyną miłością kobiety powinien być Jezus Chrystus”.
Pewnego razu w Prowansji
Otóż przed tą wyprawą, była w Prowansji najpiękniejszą i najmądrzejszą damą – pani de Castellar. Przybywali do niej rycerze i trubadurzy, dla niej układali wiersze, muzykę i pieśni, dla niej były turnieje i barwne widowiska. Wszyscy, którzy stawali przed nią – a byli w niej, trzeba Ci wiedzieć, śmiertelnie rozmiłowani – wszyscy śpiewali jej piękność. Nudziła się pani de Castellar, ziewała, czasem upuściła chusteczkę, o którą zaraz urządzano turniej i zwadę mieczy.
Aż przyszedł jeden błędny rycerz. Koń jego był tak stary i chudy, że nie mógł dźwigać pana, więc pan, Jaskółeczko, przyszedł pieszo. A zbroja pana była tak dziurawa, że zostawił ją w domu. (Sam niczego się nie wstydził, lecz dbał o chwałę swego domu). Ubogi był ów rycerz tak, że sakiewkę zamienił na garść rzodkiewek.
I stanął pośród bogaczy, dumnych i pysznych, kapiących złotem i godnościami, i kiedy pani de Castellar skinęła mu z krużganka:
– Śpiewaj moją piękność!
Rzekł:
– Chciałbym śpiewać twoją brzydotę.
– Czemuż to, bezczelny człowieku?
– Albowiem, o pani mógłbym cię wtedy nie kochać i serce miałbym spokojne. A gdybyś jeszcze była głupia, jaką nie jesteś, mógłbym sobie powiedzieć: ona nie myśli i nie czuje. Więc teraz będę śpiewał twoją brzydotę i to, żeś nierozumna, a wtedy ujrzysz prawdę o miłowaniu.
– Oto mi człek roztropny! – rzekła uradowana pani de Castellar. I powiodła go na swoje komnaty i nie chciała już nigdy widzieć innych mężczyzn.
Ach te stare bajki historii, Jaskółeczko…
Prawda
Śmierć, narodziny miliona,
to sekunda szalona,
błędni rycerze z Manczy
patrzcie, jak śmierć swój taniec tańczy!
Wy, piękne panie z Rousillonu,
kochajcie życie aż do skonu,
bo jedna jest prawda wieczna,
że miłość jest ostateczna.
WyzwanieJuż stary, czy też młody był świat |
FantazjeCzasami mam takie fantazje: |
Smutny Kruk…Myślą, że jestem taki groźny. Że niegodziwy, drapieżny i bez skrupułów. Ale to nie do końca prawda. Owszem, jestem facetem, muszę być zdecydowany i operatywny, stanowczy i konsekwentny. Gdyby jednak ktoś zobaczył mnie w pewnych momentach, gdy nocą marzę o mojej ukochanej, gdy tęsknię do bólu… Czuję się wtedy miękki, uległy i zwyczajnie – smutny. Nie jestem słabym stworzeniem, którym jakieś tam uczucia zawładnęły i odebrały mu siły. Jestem silny, ale to uczucie jest jeszcze silniejsze. Spadło na mnie tak nieoczekiwanie; nie byłem przygotowany. Zresztą nie wiem, jak bym miał się do tego przygotować. Każdego pewnie by złamała tak potężna i nieobliczalna moc miłości. Jednak mało który mężczyzna ma odwagę o tym opowiedzieć. Ja też przecież to ukrywam przed przyjaciółmi, którzy dopytują z niepokojem: „co się właściwie z tobą dzieje? Czy to może efekt przekroczenia smugi cienia, kryzys wieku średniego?” Nie znałem siebie dotąd. Teraz dopiero widzę do czego jestem zdolny, albo raczej do czego nie jestem zdolny. Nie potrafię się wyrwać z jej pęt. Chociaż Ona wcale mnie nie próbowała spętać. Nic! Jest jakaś ulotna jak mgiełka. To się pojawia, to znika. I nigdy nie wiem co robi i co myśli. Ba! Nawet nie wiem, co powie, gdy się spotkamy. Jak zareaguje na moje słowa. Wszystko się dzieje po nowemu i nie według schematów. A już z pewnością nie według mojego scenariusza. Siedzę teraz nocą, przy bladej lampce, jestem zbyt zmęczony by pracować i jestem przymuszony, żeby o niej myśleć. Muszę zastanowić się: a może to jednak słabość??? Czarny Kruk |
Wiosna
Nadeszła niespodziewanie,
być może było to świtanie,
a może ciepłą nocą,
kiedy uczucia się złocą,
gdy płoną jak lampy w ciemności
na wyspach samotności.
A może było to o zachodzie,
gdy słońce w swym pochodzie
ustaje, a dzień gaśnie
i światu mówi: zaśnij…
Nikt nie widział warkoczy,
które czesała wśród nocy,
tego świtu, czy zmierzchu,
kiedy już ludzie pierzchną
do swoich uli piętrowych,
betonowych.
Gdzieś czesała swe włosy,
grzebień srebrzył szron rosy,
wody płoniło się zwierciadło,
bo urodę jej skradło,
całując jej ramiona
gdy stała pochylona
i zasłuchana w ciszy
wiosna, święta w kąpieli,
nim włoży szaty z bieli.
Potem dłońmi swoimi,
lekko przeźroczystymi,
rozdaje swoje dary,
odprawia swoje czary.
Daje życie naturze,
ucisza wichry i burze,
ptakom gniazda uwije,
z pucharu miłości pije
i szepce cicho w ciemności
tajemnice czułości.
Dotknęła ręką dziewczyny
i z tej jednej przyczyny
dziewczyna była jak wiosna,
zagadkowa, radosna.
Kto pozna teraz jej myśli,
gdy piękna się zamyśli?
Przez chwilę przy mnie stała
i jakby na coś czekała,
a ja, uśpiony głupiec nocą,
*a gwiazdy… a gwiazdy jak migocą!
Te gwiazdy, to były oczy wiosny,
pani mych snów radosnej.
Raz głowę do mnie przytuliła
i gdzieś tam w świecie się zgubiła.
Szukam jej rozpaczliwie
i zawsze
i żarliwie…
Ivie – CK
Co porabiasz, jak zasypiasz, na co patrzysz, o czym myślisz? Całuję Cię, Kochanie.
Ilustracje
Don Kichot i Sancho Pansa – źródło: Wikimedia Commons