O sobie
Powiedzieć o sobie coś sensownego…
To najtrudniejsze zadanie… Zatem, niech mówią obrazki!
i ten króciutki wpis:
Nie mogę mieć ćwierć, pół,
czy nawet trzy czwarte.
Muszę mieć całość!
Tylko to jest coś warte!
Nie umiem ani lubię siebie określać.
Powiedzieć o sobie „coś”,
to nie wszystko…
Przyznam się więc:
jestem maksymalistką!
A gdy wracał ze spaceru, z Adamem, a mama pytała nie Adama, lecz Thai’a: “no, jak było na spacerze?”, to Thai “odpowiadał” i długo “opowiadał”, modulując głos; to były jakieś pomrukiwania, przeciągłe delikatne i ciche wycie (to trudno nazwać, łatwiej powtórzyć). Gdy mama pytała dalej: “tak?”, “co ty powiesz”, “no proszę, proszę”, “coś takiego!”, to on dalej “opowiadał” niesamowicie modulując głos, przeciągle “ciągnął” głosem, jakby śpiewał, nadając mu też różną dynamikę. Cieszył się przy tym bardzo, że ktoś z nim rozmawia. Nawet przez telefon można było go pozdrowić; gdy przyłożono mu słuchawkę do ucha, wówczas Thai reagował głosem, uroczo mrucząc.
Na każde inne pytania, zaczynał coś śpiewnie “odpowiadać” i kręcił przy tym głową. Wyglądało to tak, jakby za wszelką cenę chciał coś zrozumieć lub powiedzieć, że rozumie. Był to popisowy numer, gdy ktoś przychodził w odwiedziny; wszyscy byli zachwyceni i zadziwieni.
Innym popisowym numerem było schowanie jakiegoś smakołyku, najbardziej lubił szynkę lub wędlinę (w pożywieniu otrzymywał odpowiednią karmę), którą tata uprzednio gdzieś chował i następnie mówił: schowałem coś dla ciebie, szukaj, szukaj! Wtedy Thai biegał szybko, obwąchując różne miejsca w domu, i zazwyczaj niezwykle szybko znajdował.
Pewnego razu przyjechali krewni, bardzo sympatyczni ludzie, których Thai od razu polubił. W ogóle lubił towarzystwo i cieszył się, gdy było więcej ludzi. Nie znosił być sam, to było niemożliwe, aby zostawić go samego w domu, bo wtedy niesamowicie żałośnie wył; to nie tyle było głośne wycie, co takie skarżące się. I oczywiście poszarpał jakąś odzież, dywan, powywracał coś itp.
Gdy nadszedł czas wyjazdu i krewni zaczęli się pakować, Thai od razu “zwietrzył” co się dzieje i próbował temu zapobiec. Biegał i siadał przed każdym z gości, wyciągając do niego pysk, z uszami położonymi wzdłuż głowy, z bardzo proszącymi oczami i cichutko coś mruczał ze smutkiem. To był okropny widok, ponieważ trudno było wytłumaczyć psu, że tak być musi. Oczywiście Thai był na dworcu, i żegnał krewnych, tak, jakby był pełnoprawnym członkiem rodziny.